Drukuj
Kategoria: regionalizm
Odsłony: 1023

Część VII

Anatomia ryjkowców; czyli studenckie życie biologa

b_250_100_16777215_00_images_2014_5_fot._arch._prof._J._Boczka.jpgStudia z magisterium trwały 4 lata. Ukończyłem je ze specjalizacją etomologii (nauka o owadach) w lutym 1951 roku jako drugi na roku, z bardzo dobrym wynikiem z pracy magisterskiej i egzaminu. Mój profesor, Stanisław Smerczyński, wspaniały człowiek, traktował mnie jak syna. Nie miał dzieci. Jeździliśmy aby zbierać owady i uczyć się ich. Często spaliśmy w jednym pokoju, okrywał mnie w nocy abym nie zmarzł. Chciał mnie pozostawić u siebie dla studiów doktoranckich. Dostałem już temat pracy doktorskiej: porównać anatomię i cytologię przewodu pokarmowego kilku gatunków szkodliwych dla roślin ryjkowców. Moja praca magisterska dotyczyła anatomii przewodu pokarmowego ryjkowca, szkodnika dębów (słonik Dębowiec).

Miałem szczęście, miałem w otoczeniu prawdziwe autorytety, wspaniałych ludzi, profesorów: Stanisław Smerczyński, Zygmunt Grodziński (późniejszy rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego), Zbigniew Kawecki, Jan Zaćwilichowski. Mimo tylko 4 i pół roku studiów, dostałem bardzo dobre podstawy zoologii i entomologii.

Chyba całe studia chodziłem w wiatrówce US ARMY, która dostałem z Bratniaka, z demobilu. Goliłem się brzytwą, wtedy jeszcze nie było żyletek. Na trzecim roku znalazłem się na zamkniętych rekolekcjach Sodalicji Mariańskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Srogo to później odpokutowałem.

Nie dostawałem przez dłuższy czas stypendiów i wytykał mi to jeszcze personalny w Puławach. Nie dał mi urlopu na Sylwestra, spóźniłem się do pracy w Puławach dwa dni, odtrącił mi to z pensji. Tego Sylwestra spędziłem w Zakliczynie z Zuzią ze Słonej. Tańczyła w butach z cholewami, bo innych butów nie miała. Bardzo zgrabna dziewczyna, chcieli mi ją poderwać (miałem 19 lat). Wtedy wstawił się za mną Fredek Luter z Wesołowa i tańczyłem z nią do rana. Fredkowi później dziękowałem w Zakopanem, gdzie mieszkał.

W czasie wakacji grywaliśmy w Faściszowej w siatkówkę za zabudowaniami Władysława Migdała, bardzo życzliwego młodym. Dobrze się bawiliśmy z kolegami z sąsiednich wsi (Marian Kumor, Florek, Czesiek, Janka Migdał, Kazia Budzyn, Janka Mazgaj).  Przypominam sobie dwa zdarzenia z tych wakacji. Mieszkańcy wsi nie lubili mieszkańców Zakliczyna i nazywali ich „Gulonami”. Pewnego wtorku przygotowaliśmy tablice z napisami „GULONOW” i nocą poprzybijaliśmy do tablic ZAKLICZYN ze wszystkich stron miasteczka przed środą, kiedy tam były duże jarmarki. Na szczęście nie zidentyfikowano sprawców.

Inny psikus: Kazia Budzyn wypatrzyła, że w ogrodzie u zakonnic w Kończyskach (w pobliżu mieszkała) są dojrzałe gruszki. Poszliśmy do klasztoru, chcieliśmy kupić gruszki, ale zakonnica nam powiedziała „Nie dzieci, nie mamy”. Wobec tego nocą drabinka na mur klasztorny, drabinka na drugą stronę i trochę tych gruszek zerwaliśmy.

Na moim roku biologii, podobnie jak jest dzisiaj, dominowały dziewczyny. Na ćwiczeniach z botaniki u Dyakowskiej było nas 15 osób, w tym: ksiądz, żonaty kolega i ja.  Nic dziwnego, że często byłem przez te dziewczyny zapraszany na potańcówki, prywatki, kolacje. Jeszcze potem do Puław do mnie przyjeżdżały, a ja nie wiedziałem dlaczego mam takie powodzenie. Tłumaczyłem sobie, że dobrze tańczę i to je zachęca i oczywiście – było nas, chłopaków, mało.