Drukuj
Kategoria: regionalizm
Odsłony: 1136

Część XI.

Trudny, skierniewicki okres

b_250_100_16777215_00_images_2014_5_fot_XI.jpgW 1960 roku przenieśliśmy się do Skierniewic. W tym roku zmarła moja teściowa, Maria Bronowska (1894 – 1960). Przemiły teść mój, Wacław Bronowski (1895 – 1972) był mi przyjacielem i traktował mnie jak syna. Tam urodził się mój syn Jacek. Mieszkaliśmy już w 3 – pokojowym mieszkaniu (choć z piecami) w osadzie pałacowej do grudnia 1963 roku, kiedy otrzymałem mieszkanie w Warszawie na ul. Bukietowej. Teść mieszkał w pobliżu, większość czasu poświęcając na pracę na naszej działce przy ul. Odyńca oraz na spacery z wnukiem Jackiem. Działkę tę do dzisiaj uprawiamy ( w 99% robi to Barbara).

Jako więzień Dachau (pięć lat był więziony) i obiekt eksperymentów pseudomedycznych, teść otrzymał z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z Genewy „odszkodowanie” – 10 500 USD. W związku z tym kupił m.in. samochód Fiat 124 za 1050 USD. Ja tym Fiatem przez 6 lat jeździłem, bo teść nie miał lewej ręki.

 

W 1962 roku mój teść ożenił się ze swoją pierwsza miłością sprzed 42 lat, Anastazją. W 1922 roku poznali się na wsi jako tamtejsi nauczyciele. Postanowili, że on pojedzie do Warszawy, aby się dalej kształcić, a ona będzie na niego czekać. Nagle pojawił się na jej horyzoncie notariusz. Rodzina ją przekonała, aby wyszła za niego i tak znaleźli się na Kresach Wschodnich. W pierwszym roku wojny notariusz zaginął. Zresztą, kilka lat przed tym mieszkali blisko siebie (ul. Odyńca i Okęcie). Miała ona trzech synów, dwóch żonatych, ale żadnych wnuków. Nasze dzieciaki były dla nich maskotkami. Anastazja, bardzo inteligentna, mądra pani, świetnie gotowała i lubiła gości. Była polonistką. Poprawiała moje teksty artykułów. Pracowała w jakiejś redakcji i mnie namawiała, abym spisał swoje przygody życiowe.

Okres pobytu w Skierniewicach był dla mnie najtrudniejszy w życiu. Dwoje małych dzieci, mieszkanie z piecami, ponadto musiałem co najmniej trzy razy w tygodniu być w SGGW. Pociągi bardzo się spóźniały – niekiedy 4 godziny jechałem w jedną stronę. Musiałem się przygotowywać do wykładów i ćwiczeń, których przecież nigdy sam nie przechodziłem na studiach biologicznych. Jestem z natury skowronkiem, nie umiem pracować nocami, a wtedy musiałem nocami przygotowywać zajęcia oraz pisać prace habilitacyjną, aby móc kierować katedrą. Przed wyjazdem do Warszawy musiałem żonie przynosić węgiel z piwnicy. Ten etap zakończyłem w 1963 roku. W tym roku zrobiłem habilitację, urodził mi się syn i z zaoszczędzonych w USA dolarów kupiłem pierwszy używany samochód – Moskwicz 407 za 1030 USD.

 

Cdn.