Drukuj
Kategoria: Salonik Samorządowy
Odsłony: 1270

b_250_100_16777215_00_images_2015_3_krym.pngb_250_100_16777215_00_images_2015_3_Marek_Tuliiusz_Cyceron.jpgStare powiedzenie: „Gdzie Krym, a gdzie Rzym” odnoszące się do sytuacji, gdy ktoś miesza i nie wiadomo o co chodzi, nabiera dziś bardziej wyrazistego znaczenia. Ta konstatacja wydaje się być tym bardziej na miejscu, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, jak bardzo „mota” się polski establishment polityczny w kwestii wydarzeń rozgrywających się za naszą wschodnią granicą. Jest pewna stara zasada mówiąca o tym, że aby podjąć właściwe decyzje należy właściwie zdiagnozować problem. My staramy się odgrywać przed zachodnimi partnerami rolę eksperta od spraw wschodnich, tymczasem ze względu na brak kompetencji i co za tym idzie błędną diagnozę sytuacji, tylko się narażamy na ośmieszenie. Skuteczna polityka nie ma genezy w decyzjach podejmowanych pod wpływem chwilowych emocji, poczucia zagrożenia czy desperacji. Skuteczna polityka opiera się na racjonalnych przesłankach, na wiedzy, na zimnej kalkulacji, wreszcie osadzona jest w realiach międzynarodowych, na sprawnej dyplomacji. Zadaniem dyplomacji każdego poważnego kraju jest dbanie o interesy ekonomiczne i polityczne owego kraju – zaś szkodzenie owym interesom poczytywane jest za zdradę narodowych (państwowych) interesów. Czy to się komuś podoba, czy nie, rosyjska dyplomacja od carskich czasów należy do najlepszych (czytaj: najskuteczniejszych) i najbardziej szanowanych na świecie. Czy to się komuś podoba, czy nie, w konflikcie cywilizacyjnym o Ukrainę, Rosja prowadzi z Zachodem już nie 1:0, a co najmniej 2 jeśli nie 3:0, a nasza dyplomacja w tym czasie "poproszona została o zejście z placu gry". A dlaczego ? Bo Rosja jest skuteczna z punktu widzenia realizacji interesów państwowych, posiada wiedzę na temat współczesnych kwestii geopolitycznych - zawdzięcza to m.in. sprawnej i skutecznej dyplomacji. 

Krym był i znów jest rosyjski.

Taki jest rosyjski punkt widzenia i trudno odmówić logiki w tym rozumowaniu, ponieważ:

Półwysep Krymski w dziejach cywilizacji odgrywał bardzo ważną rolę ze względu na swoje geopolityczne położenie, gdzie krzyżowały się drogi i interesy narodów i imperiów. Tak nawiasem pisząc, Rzym wiedział gdzie jest Krym przynajmniej do III wieku naszej ery, gdy Krym stanowił prowincję rzymską o nazwie Tauryda. Kogo Półwysep Krymski nie „gościł”? Scytów, Sarmatów, Greków, Taurów, Hunów, Mongołów i po odejściu Mongołów, z którymi Tatarzy bywają często myleni,  na dłużej zagościli na Krymie Tatarzy tworząc Chanat. Dali się Tatarzy we znaki ziemiom I Rzeczypospolitej swymi łupieżczymi wypadami,  o czym można przeczytać zarówno w polskich jak i ukraińskich źródłach historycznych. Nadeszła era carycy Katarzyny Wielkiej i w drugiej  połowie XVIII wieku Krym stał się rosyjską twierdzą nad Morzem Czarnym. Co prawda Imperium Osmańskie (wspomagane przez zachodnie mocarstwa) postanowiło odbić w połowie XIX wieku z rosyjskiego władania półwysep…. i nie odbiło. Twierdza – taka jest po tatarsku nazwa Krymu – tą entymologię nazwy półwyspu uznał za najsensowniejszą historyk Edward A. Allsworth. Tatarzy nazwali półwysep „Twierdzą”, bo sądzili, że jego położenie i poszarpana linia brzegowa sprawiają, że jest on nie do zdobycia przez najeźdźcę. Kiedy Rosjanie objęli w posiadanie Twierdzę, zajęli się tworzeniem Floty Czarnomorskiej, czego na polecenie Cara dokonał książę Grigorij Potiomkin. W tym czasie z półwyspu rozpoczął się exodus Tatarów i ludności pochodzenia tureckiego, którego naturalnym kierunkiem było Imperium Osmańskie. Krym stawał się rosyjski do 1954 roku i to w dosłownym znaczeniu. Wszak Rosjanie, Niemcy, Ukraińcy w latach Rewolucji Październikowej którzy na przemian zdobywali Krym, potem naziści i na powrót władza radziecka, spowodowali, że ludność tatarska została zdziesiątkowana terrorem, a resztki po II wojnie światowej w ramach represji stalinowskich za kolaborację Tatarów z Hitlerowcami, często wyimaginowaną kolaborację, wysiedlono z półwyspu z zakazem powrotu na ojczystą ziemię. To co się wydarzyło w 1954 roku zdumiało wszystkich obserwatorów. Ot, bez żadnego powodu, bez jakiegokolwiek uzasadnienia historycznego, politycznego, o militarnym nie wspominając, Rosja, decyzją Rosjanina – sekretarza KC KPZR - daje „w prezencie” Krym Ukrainie. To był prezent z okazji 300 rocznicy Ugody Perejasławskiej, czyli umowy zawartej 18 stycznia 1654 roku w Perejasławiu pomiędzy Radą Kozacką i Bohdanem Chmielnickim, a Wasylem Buturlinem występującym jako pełnomocnik cara Rosji Aleksego I, na mocy której Ukraina została poddana jurysdykcji Rosji. Oryginał dokumentu (Ugody Perejasławskiej) zaginął i przynajmniej w części jego treść jest sporna, choć bynajmniej nie sporna dla Rosjan. Wytłumaczenie zagadki podarunku Chruszczowa jest dość proste. Po pierwsze; Chruszczow swoje komunistyczne szlify uzyskał działając w Komunistycznej Partii Ukrainy – stąd jego nazwijmy to tak, sentyment do Ukraińców, po drugie; w realiach ZSRR połowy XX wieku do głowy nikomu nie przyszło – a tym bardziej szefowi mocarstwa komunistycznego – że to nie USA, a ZSRR rozpadnie się pod koniec XX wieku. Po rozwiązaniu Związku Radzieckiego w 1991 roku,  5 maja 1992 roku Rosjanie zamieszkujący półwysep proklamowali powstanie Republiki Krymu. Po różnych negocjacjach doszło do kompromisu, na mocy którego Krym zyskał status Autonomicznej Republiki w ramach państwa ukraińskiego, a Sewastopol status miasta wydzielonego. Takiego rozwiązania – zaniechanie działań na rzecz powrotu Krymu do macierzy -  Rosjanie nigdy „nie wybaczyli” ówczesnemu przywódcy Rosji, Borysowi Jelcynowi.

Dyplomacja oparta musi być na wiedzy.

Jedną z dziedzin wiedzy nieodzownej dla dyplomaty mającego aspiracje swobodnego poruszania się po międzynarodowych salonach jest geopolityka, ponieważ:

Geopolityka jako nauka narodziła się pod koniec XIX wieku, a jej ojcem jest Rudolf Kjellen – Szwed. Kjellen twierdził m.in. że państwo nieodłącznie związane z ziemią na której bytuje, stale współzawodniczy z sąsiadującymi państwami, chcąc zdobyć prawo do przewodzenia innymi. Twórczo tą tezę na swoje sposoby rozwinęli Fryderyk Ratzel, Alfred Mahan, Halford John Mackinder, Wieniamin Siemonow Tien-Szański oraz Karol Haushofer. W czasie gdy okrzepła globalizacja w stylu neoliberalnym, a jednocześnie doszło do rozpadu bloku komunistycznego i tzw. świata dwubiegunowego, mówienie i pisanie o geopolityce stosowanej stało się tu i ówdzie passé. Ukoronowaniem takiej postawy był słynny esej Fancisa Fukuyamy „Koniec historii.” W swoim eseju Fukuyama sformułował tezę, że wraz z zakończeniem „Zimnej wojny” i upadku komunizmu oraz w konsekwencji  przyjęciem przez większość krajów systemu liberalnej demokracji, proces historyczny dobiegł końca. Skoro tak, to ekspansja państwowa w tradycyjnym rozumieniu (poprzez wojnę) przestała mieć sens.  Nie trzeba było czekać długo, by w praktyce przekonać się jak błędna była to teza. Na „Koniec historii” odpowiedział inny amerykański politolog Samuel Huntington publikując artykuł pod tytułem „Zderzenie cywilizacji?”, artykuł, którego tezy rozwinął w książce na wskroś geopolitycznej pod tytułem „Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego” wydanej w 1996 roku. Fundamentalnym założeniem paradygmatu Huntingtona jest twierdzenie, że po upadku „Żelaznej kurtyny” której przyczyną były spory ideologiczne, rozpoczyna się era, gdzie przyczyną konfliktów będą odmienności kulturowe, które będą bazą konfliktów cywilizacyjnych. Huntington określił ośrodki i granice dziesięciu wiodących cywilizacji. My tutaj w Europie mamy do czynienia z dwoma cywilizacjami: jedną zachodnią – składającą z Europy Zachodniej i Środkowej (w tym Polski) plus Ameryki Północnej, a także Australii i Oceanii oraz drugą cywilizację prawosławną, której ośrodkiem jest Rosja, a w skład której wchodzą takie kraje jak Ukraina, Białoruś, Rumunia, Mołdawia, Bułgaria, Macedonia, Serbia, Grecja.  Co niezmiernie ważne, wskazał tzw. kraje rozszczepione i takie przez terytorium których przebiega granica cywilizacji. Takimi  państwami są Białoruś i  Ukraina przez które przebiega granica cywilizacji zachodniej i prawosławnej. Takie państwa – konkludował Huntington – narażone są najbardziej na konflikty międzycywilizacyjne, a w ekstremalnych warunkach, na rozpad. Prawie 20 lat temu literalnie Huntington wskazał, że najbardziej na rozpad narażona jest Ukraina. Odrzucając tzw. emocje chwili i patrząc chłodnym okiem na to co dzieje się od ponad roku na Ukrainie, to nie jest to nic innego jak zderzenie cywilizacji zachodniej i prawosławnej na obszarze przez który przebiega granica obu cywilizacji. Z punktu widzenia paradygmatu Huntingtona to kolejny w Europie przypadek zderzenia cywilizacji zachodniej i prawosławnej. Zaledwie 7 lat temu Zachód „wyjął” z terytorium Serbii Kosowo, które zresztą niekoniecznie musi być zachodnie a na przykład muzułmańskie, to tak na marginesie. W 2014 roku Prawosławie się odwdzięczyło „na razie odkrojeniem” sobie Krymu i prowadzi obecnie quasi wojnę o wschodnią Ukrainę, której twórcy tak naprawdę nie chcą ludowych republik donieckich i innych samodzielności, ale chcą być pod opieką Matuszki Rasiji.

Polska dyplomacja ? A co to ?

Siła argumentów, a nie argument siły, to kwintesencja dyplomacji o czym nasi politycy zdają się nie wiedzieć, ponieważ:

Choćby nie wiadomo jak zaklinać rzeczywistość, to dyplomacja pod tytułem „zróbmy hałas”, bo zły Ruski zbliżył się do naszych granic, to żadna dyplomacja, to jest po prostu kompromitacja. Z podziwu nie mogę wyjść, kiedy „wespół – zespół” polska klasa polityczna i media jednym chórem - może poza jednym wyjątkiem, którym jest Paweł Kowal - opowiadają nam bzdury. Nawiasem pisząc, dziwię się, że tak inteligentny polityk pałęta się gdzieś po obrzeżach polskiej polityki... a może jednak się nie dziwię....  Polska polityka wschodnia (w tym wobec Ukrainy) na przestrzeni kilku ostatnich lat jest co najmniej dyletancka i niepoważna. Ta nasza dyplomacja  jest podręcznikowym przykładem braku pomysłu, wizji, charakteru, o doktrynie nie wspominając. W tym kontekście sugerowanie komukolwiek, że jesteśmy w Unii Europejskiej ekspertem od Wschodu zakrawa na mierny żart. Przykłady ? Proszę bardzo. Nie jesteśmy w stanie od lat ułożyć sobie relacji z unijnym przecież wschodnim sąsiadem Litwą. Nie mamy żadnego sensownego pomysłu na relacje z Białorusią, bo nie lubimy Łukaszenki, który, czy nam się to podoba czy nie, rządzi Białorusią z pozycji mandatu wyborczego i rządzić zamierza dokąd to zajęcie mu się nie znudzi. Rykoszetem nasz brak pomysłu na relacje z Białorusią uderzył w tutejsze środowiska polonijne, które skutecznie My klasa polityczna –  podzieliliśmy poprzez ustanowienie kategorii dobrych i złych białoruskich Polaków. Miotająca się od tzw. Pomarańczowej Rewolucji pomiędzy Wschodem, a Zachodem Ukraina potrzebna nam była do polepszania sobie własnego dobrego samopoczucia. Wystroiliśmy się w piórka ambasadora Ukrainy w Europie i co z tego wyszło ? Podwójne nic, a wręcz szkody. Główne państwa unijne (Niemcy i Francja) robią swoje nie chcą ginąć za Ukrainę i jednocześnie psuć sobie intratnych interesów z Rosją. Wobec głównego gracza na Wschodzie – Rosji, ubzduraliśmy sobie żeby grać unijnego ważniaka mającego bardzo koleżeńskie stosunki z wiodącym ośrodkiem decyzyjnym – Niemcami. Niemcy poprzez postawę swojego biznesu, byłego Kanclerza, wypowiedzi zupełnie aktualnego Ministra Spraw Zagranicznych oraz jak najbardziej aktualnych wypowiedzi oraz politycznych poczynań wielkiej Angeli kanclerz Merkel, pokazali nam z kim się liczą i kto dla nich jest na Wschodzie poważnym partnerem. Gdy przyszło co do czego; czyli rozmów na linii Rosja – Ukraina – mocarstwa UE, drzwi przed naszą dyplomacją bezceremonialnie zamknięto, a już wybranie na „mediatora” Białorusi pokazało nam miejsce w szeregu – dalekim dla pełnej jasności szeregu. Pan prezydent Łukaszenka stał się „nagle” kimś ważnym dla Ukrainy, Niemiec, Francji i Rosji, bo uchodzi za neutralnego polityka wobec ukraińskiego konfliktu dla wszystkich stron negocjacji. Pan Łukaszenka urósł jeszcze bardziej w oczach swojego narodu, bo jego polityka przynosi wymierne korzyści polityczne i bardzo wymierne efekty gospodarcze. Białoruś, czego nie kryje Europa i Rosja, stała się beneficjentem ekonomicznym okładających się embargami stron. Nie do śmiechu jest za to tym polskim producentom (nie tylko medialnych jabłek), którzy dzięki harcom naszej dyplomacji muszą liczyć się ze stratami (nie tam jakimiś wyimaginowanymi), z realnymi stratami, a nawet widmem bankructwa.

Na finał do tych, którzy chcą być Prezydentem RP, 

ponieważ w Polsce prezydent jest współodpowiedzialny za politykę zagraniczną kraju.

Gdybym był polskim prezydentem, który w swojej gestii ma przecież politykę zagraniczną, to bardzo nalegałbym na premiera, żeby ten poszukał ministra spraw zagranicznych choć trochę przygotowanego do pełnienia tej ważnej dla interesów państwa funkcji. W sytuacji kiedy  nie mamy polskiej szkoły dyplomacji – a nie mamy – to proszę wysłać zdolnych ludzi na przeszkolenie do Finlandii, Czech, Izraela, a w ostateczności, choć to się w głowie nie mieści, na Białoruś. Proszę pamiętać o podstawowej zasadzie; na prowadzenie dyplomacji z punktu widzenia siły mogą sobie pozwolić te państwa, za którymi stoi silna gospodarka i silna armia - albo chociaż silna armia jak w przypadku Rosji. Polska nie ma ani silnej gospodarki, ani silnej armii, dlatego potrzebujemy dyplomacji inteligentnej. Istnieją dwa sposoby rozstrzygania sporów: jeden przy pomocy argumentów, drugi przy użyciu siły; a ponieważ pierwszy z nich jest właściwy człowiekowi, a drugi dzikim zwierzętom, należy uciec się do drugiego sposobu tylko wówczas, gdy nie możemy użyć pierwszego - tak powiedział ponad dwa tysiące lat temu Marek Tulliusz Cyceron znakomity filozof, pisarz, prawnik a nade wszystko niezrównany orator podziwiany za tą ostatnią umiejętność nawet przez wrogów. Uczyć się, uczyć by pracować dla pożytku kraju, a nie szkody. Co zaś do wschodniego sąsiada:  Ukraina na arenie międzynarodowej potrzebuje sprawnego adwokata, a tamtejsze elity wiedzą, że Polska takim adwokatem nie może być, bo nie ma ku temu ani kompetencji ani innych argumentów. Putin jeśli zechce – a zechce – dokonywać rozbioru Ukrainy po kawałku, to zrobi to, ponieważ Unię pomyślność Ukrainy obchodzi jak zeszłoroczny śnieg. Wygląda na to, że prozachodnioeuropejskim Ukraińcom pozostało pomodlić za Amerykanów, aby Ci przypomnieli sobie doktrynę Reagana zastosowaną przez prezydenta USA w latach 80 – tych wobec ZSRR. Wtedy zadziałało....

P.S.

Tekst powyższy popełniłem kilka miesięcy temu, buntując się wewnętrznie przeciw ówczesnemu miałkiemu, nie pogłębionemu przekazowi medialnemu. Jest to tekst stary jak na publicystykę polityczną, ale gdy go sobie jeszcze raz przeczytałem – uznałem, że o zgrozo – główne wątki są nadal bardzo aktualne, stąd postanowiłem podzielić się z czytelnikami moją refleksją. Zmienił się nam Minister od spraw międzynarodowych, prorosyjskie siły zajęły Donbas, w Mińsku odbyło się kolejne spotkanie tzw. Koncertu Mocarstw w którym rolę dyrygenta swobodnie zagrał Putin, a nasi pospacerowali po Kijowie w Marszu Godności w rocznicę Majdanu.