Drukuj
Kategoria: Wybory Samorządowe
Odsłony: 1872

b_250_100_16777215_00_images_2015_w_prezydent.jpgMarszałek Sejmu RP Radosław Sikorski ogłosił w środę 4 lutego 2015 roku termin wyborów prezydenckich na dzień 10 maja 2015 roku. Zgodnie z konstytucją Prezydent wybierany jest przez Naród, w wyborach powszechnych, maksimum na dwie pięcioletnie kadencje. Sprawuje - wraz z Radą Ministrów - władzę wykonawczą w Polsce. Jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej, gwarantem ciągłości władzy państwowej. Czuwa nad przestrzeganiem konstytucji; stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium. 

Konstytucjonaliści zwracają uwagę na to, że w polskiej praktyce politycznej Prezydent wybierany w wyborach powszechnych dysponuje silnym mandatem społecznym, który nijak nie przekłada się na kompetencje. Pisząc wprost: to Rada Ministrów będąca emanacją układu parlamentarnego ma o wiele większe kompetencje w zakresie sprawowania władzy wykonawczej niż posiadający silną legitymację społeczną Prezydent. Nie wdając się w szczegóły, jak to bywa w naszym kraju, pisząc Konstytucję, autorzy napisali ją …. biorąc pod uwagę cechy charakterologiczne wówczas urzędującego Prezydenta RP i tak to wykombinowali, żeby za wiele nie miał do powiedzenia. Jest więc tak jak jest i trzeba czekać na czasy, gdy klasa polityczna będzie w sprawach największej wagi państwowej kierować się wyobraźnią wykraczającą poza bliski horyzont. Zadanie, jak się wydaje, przekraczające percepcję miłościwie panującej nam elity. Mamy urząd Prezydenta RP jaki mamy i jeśli ktoś się krzywi na kąśliwą skądinąd definicję że „Prezydent RP to strażnik żyrandola” to nie ma racji.

W tegorocznej elekcji prezydenckiej w grę wchodziły trzy daty: 3, 10 i 17 maja. Nie trudno było przewidzieć ten, a nie inny majowy termin, a proszę mi wierzyć, że przed ogłoszeniem Marszałka, tą datę obstawiałem w ciemno, bo to najlepsza data z punktu widzenia Prezydenta obecnie pełniącego najzaszczytniejszy w Polsce urząd. Dlaczego? Politycy Platformy Obywatelskiej jak ognia boją się wyborów przypadających w tzw. długie weekendy, bo według ich przekonania zwolennicy PO w największej liczbie zamiast pójść na wybory, wolą wyjechać za miasto. Ktoś powie, że 17 maja nie ma długiego weekendu. Owszem, ale już druga tura wyborów przypadałaby w długi weekend rozpoczynający się od Bożego Ciała. Samo więc ogłoszenie daty wyborów i związane z tym komentarze czołowych polityków partyjnych, zdaje się  dużo mówić o nastrojach i nastawieniu w gronie sztabów wyborczych. Wiadomo, że chęć bycia Prezydentem RP wyrażało co najmniej dwudziestu trzech Polaków. Chcieć, a móc, to dwie różne sprawy – aby kandydować należało przede wszystkim zebrać co najmniej 100 tysięcy podpisów obywateli RP z poparciem kandydatury –  i tak do Państwowej Komisji Wyborczej w oznaczonym terminie (do północy 26 marca 2015) dostarczono 11 zestawów zawierających co najmniej 100 tysięcy podpisów. Oznacza to ni mniej ni więcej, że jeśli nic nieprzewidzianego się nie zdarzy, to w tegorocznej kampanii prezydenckiej będziemy mieli 11 kandydatów, czyli o jednego więcej niż 5 lat temu. Mimo, że ilość  podpisów które udaje się uzbierać sztabowi pretendenta na prezydenta ma najistotniejsze znaczenie do osiągnięcia liczby 100 000 podpisów – tą magiczną liczbę trzeba mieć by dostać przepustkę do miana kandydata na prezydenta - to osiągnięcie „setki” i jej wielokrotności sztabowcy traktują jako pierwsze poważne starcie wyborcze w wyborczym wyścigu. Gdyby iść tym tokiem rozumowania, to zdecydowanym zwycięzcą „prologu” w wyborczym wyścigu jest Andrzej Duda, którego sztab dostarczył do PKW 1 milion 600 tysięcy podpisów. Przy zaledwie 650 tysiącach podpisów wykazanych przez sztabowców Bronisława Komorowskiego to jest nokaut. Na metę prologu wpadł więc samotnie Andrzej Duda, potem była długa przerwa i pojawił się Bronisław Komorowski, a tuż za nim dwójka z niewielką stratą; Magdalena Ogórek (510 tysięcy podpisów) i Adam Jarubas (450 tysięcy podpisów). Po tej czwórce trzeba było chwilę znów poczekać, aby na mecie zobaczyć całą resztę peletonu, który przyprowadził Janusz Korwin-Mikke i Paweł Kukiz (po 200 tysięcy podpisów), a za nimi z liczbą podpisów oscylującą pomiędzy 120 a 150 tysięcy prolog wyścigu prezydenckiego ukończyli: Marian Kowalski, Janusz Palikot, Jacek Wilk, Paweł Tanajno i Grzegorz Braun.  W wyborczym wyścigu prolog upoważnia do wzięcia udziału w kolejnych etapach, ale poza spektakularną informacją o tym, że kandydat dysponuje sprawnym sztabem i pokaźnym zapleczem, niewiele więcej znaczy. Jak to bywa w wyścigu, do mety w dniu wyborów trzeba przejechać kilka etapów, przy czym to jest taki wyścig, w którym lider musi wygrać w sposób zdecydowany, bo jeśli nie, to organizatorzy zarządzają etap dodatkowy w którym prawo startu mają już tylko dwaj najlepsi kandydaci.