Konflikt zaczął się jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku, Maliszowie i sąsiedzi korzystali wzajemnie z przejazdu przez swoje obejścia i pola. Gdy pewnego roku nie dogadali się w sprawie zakupu ziemi, na drodze przez „osiedle” stanął szlaban. Sąd nakazał go usunąć, ale niechęć pozostała. Maliszowie zmuszeni zostali do korzystania z innej drogi wraz z kilkoma rodzinami w tej części Dzierżanin. Ale jaka to droga... Wprawdzie krótka, ale nieutwardzona, bystra, z wysokimi brzegami, w deszczu zamieniająca się w strumień i grzęzawisko, zimą także nieprzejezdna, w zaspach i lodzie.
Zbigniewa Malisza znają w magistracie od lat, puka do burmistrza, pojawia się na sesjach Rady Miejskiej, nagabuje sołtysa, radną i proboszcza, w trosce o godne życie, swoje, schorowanej matki i sąsiadów. Parę lat temu Gazeta Krakowska opisywała tę sprawę. Minęło sześć lat... i nic.
- Co z tego, że droga jest na prywatnym gruncie? Czy ja jestem obywatelem drugiej kategorii? Asfaltuje się gminną, która biegnie do jednego opuszczonego domu, a my co mamy robić? Nie przejedzie karetka, nie przejedzie śmieciarka... Dostałem list od burmistrza, ale dlaczego mam płacić za wywóz śmieci, skoro do mnie „komunalka” nie dojedzie? - denerwuje się Malisz. - Parę lat temu zmarł sąsiad, bo pogotowie nie dotarło na czas do domu, lało jak z cebra, a po ulewie powstały tu 30-centymetrowe wyrwy.
Uparty gospodarz chciałby wywłaszczenia i przejęcia przez gminę zaledwie 120 metrów traktu, żeby odśnieżyła, bo zaspy po pachy, może asfalt, ostatecznie jakieś płyty betonowe, żeby można było swobodnie przez cały rok dojechać do sklepu i kościoła.
Właściciel drogi nie zamierza jej sprzedać: „Nie, bo nie - takie jego tłumaczenie” - narzeka Malisz na człowieka. Doradzono mu w biurze poselskim, że trzeba wywłaszczyć, ale bez dobrej woli samorządu nic nie wskóra, a mediacje na nic się zdały.
Jakie jest wyjście z tej niezdrowej sytuacji, przeczytacie w najbliższym wydaniu „Głosiciela”.