Zbliżamy się do finału Biografii i wspomnień prof. Jana Boczka. Pozostały nam wspomnienia podróży Pana Profesora po całym niemal globie. To opowieść równie fascynująca i godna biografii wybitnego uczonego.
Moje podróże – część XV/1. USA
Wyjeżdżając na stypendium Rockefellera w 1958 roku wiedziałem, że mam tam sporo bliskich krewnych. Stryj Józef nie żył, ale żyła stryjenka i ich pięcioro dzieci; Olga, Filka, Zosia, Adela i Józek). Stryjenka, mimo 42 – letniego pobytu bardzo słabo porozumiewała się z wnukami po angielsku. Napisałem list, który doszedł do nich w wigilie Bożego Narodzenia. Znaleźli mnie natychmiast w Górach Skalistych, gdzie wyjechałem ze studentami. Obiecałem, że przyjadę do Cleveland w czerwcu 1959 roku w drodze do College Park, w stanie Maryland, gdzie przeszedłem kursy akarologiczne. I tak się stało. Byłem tam serdecznie witany, a Józek przekonywał mnie abym został, chciał mnie urządzić w USA. Nie mogłem tego zrobić, gdyż w Polsce była żona i córka a ponadto, jak się później dowiedziałem, była umowa polskich władz z Fundacją Rockefellera, że wszystkich stypendystów zwrócą krajowi. Józek i syn Stefana – Paul Boczek – chcieli mnie natychmiast zatrudnić w swoich firmach.
Dwukrotnie wracałem z USA statkiem dobijając do Le Havre we Francji i zwiedzając Paryż. Pierwszy przejazd statkiem „Unitet States” w 1959 roku był fantastyczny. Wrzesień, młodzież amerykańska jechała na studia do Europy, nie było czasu na sen. W Paryżu zamieszkałem w słynnym hoteliku polskim na ul. Lauriston, gdzie bardzo skromnie Polacy mieszkali, jak najtaniej, aby tam być jak najdłużej. Drugi powrót statkiem „Ameryka” był marny. Był strajk obsługi statków w Nowym Jorku i jedzenie było fatalne, statkiem płynęli wyłącznie starsi ludzie odwiedzający Europę. Tym razem w Paryżu spałem w średnio drogim hotelu. W nocy obudziły mnie pluskwy i było ich tak dużo, że spałem przy świetle na stole.
Mam bardzo dużo innych wrażeń z USA.
Jadąc na kongres entomologiczny do Salt Lake City w stanie Utah w 1963 roku, postanowiłem pojechać do Kaliforni, do Sacramento, aby poznać najlepszego ówcześnie specjalistę akarologa – szpecieloga H.H. Keifera. O moim przyjeździe Keifer był przez mojego tamtejszego szefa uprzedzony. Przywitał mnie tak: „ To ty jesteś z tej komunistycznej Polski. Dlaczego się nie zbuntujecie i nie uwolnicie spod sowieckiej niewoli ? Jestem wściekły, że mój rząd wam pomaga.” Okazało się, że Keifer nigdy nie był poza USA, bo po co? Cała jego znajomość świata oparta była na lokalnej gazecie ‘Sacramento star”. O roztoczach nie chciał ze mną rozmawiać, ani nic mi na ten temat pokazać – gadał tylko o polityce. Nadeszła pora lunchu, więc powiedział że idzie na lunch i mnie zostawił, po chwili jednak powrócił i zaprosił do kantyny. Miałem pociąg do Kansas po pięciu godzinach, ale dopiero przez ostatnie pół godziny mój gospodarz zdecydował się co nieco powiedzieć o roztoczach i zapoznać mnie z techniką zatapiania roztoczy.
Pamiętam, gdy szedłem na dworzec kolejowy między sadami pomarańczowymi pod którymi leżały tony pomarańczy i nie zapomnę chęci pochwycenia kilku z nich i wyssania. W Polsce pomarańcza to był wtedy rarytas. Innym razem, kiedy znalazłem się w Kalifornii i pomagałem tamtejszym entomologom w biologicznej walce ze szkodnikami w sadach awokadowych i pomarańczowych, mogłem się do woli nasycić tymi owocami. Rozprowadzaliśmy po sadach biedronki. Biedronki zawsze zimują gromadnie. Szufelkami zbieraliśmy biedronki na miedzach, tak dużo ich tam było, i rozkładaliśmy na drzewach.
W czasie kursu z akarologii rolniczej w College Park pod Waszyngtonem jednego dnia wykładowcą był H.H. Keifer, który oczywiście udał, że mnie nie zna. Ja mu się jednak przypomniałem i pokazałem swoje preparaty szpecieli przywiezione z Polski. Wtedy bardzo się zainteresował i zaczął normalnie ze mną rozmawiać. Następnie zaprosił mnie na obiad do domu syna, który pracował (chyba w CIA) pod Waszyngtonem. Tam mnie obaj zaczęli atakować o politykę Polski - tego już nie wytrzymałem i zacząłem się ostro bronić. Powiedziałem im tak: „ Panowie! Macie jednostronny obraz Polski i świata oparty na wiadomościach z waszych lokalnych gazet i radia. Nigdzie nie byliście zagranicą, nie znacie żadnego innego języka. My w Polsce słuchamy nie tylko polskich stacji, ale także ‘Wolnej Europy” i „Głosu Ameryki.” Ja czytam prasę i książki w języku niemieckim i rosyjskim…” Byłem bliski tego, aby zażądać natychmiastowego odwiezienia mnie do hotelu, jednak efekt mojej obrony był natychmiastowy – stali się bardzo mili i zaczęliśmy rozmawiać normalnie na obojętne tematy. Od tego czasu aż do śmieci pan Keifer był mi bardzo życzliwy; przesyłał mi swoje publikacje i korespondował ze mną. Zgodził się, abym jeden z nowych rodzajów szpecieli nazwał jego nazwiskiem (Keiferella).
Cdn.