Minęło już kilka dni od wtorku i choć wiedzę na ten temat mieliśmy bardzo szybko i z pierwszej ręki to zdecydowałem, że dziś na chłodno podzielę się z Państwem na ten temat swoją refleksją. Rzecz dotyczy wtorkowego pożaru na posesji znanego kompozytora w Jamnej. Nie podaję nazwiska, bo przekazano mi ze straży pożarnej że właściciel sobie tego nie życzy, choć media regionalne do tego życzenia się nie zastosowały. Nie w tym rzecz zresztą. Rzecz w tym, że było pewne zamieszanie informacyjne, bo niektórzy sądzili iż paliła się jamneńska bacówka poznańskiego uniwersytetu. Fakty natomiast są takie, że zgłoszenie o pożarze posesji skądinąd sławnego właściciela straż przyjęła w okolicach godziny 17 -tej 15 marca. Na miejsce pożaru skierowano 24 zastępy strażaków - jeden zastęp to sześciu strażaków z samochodem. Jak łatwo policzyć, na miejscu zdarzenia znalazło się prawie 150 strażaków gotowych nieść pomoc. Do Jamnej skierowano dziesięć zastępów OSP z Gminy Zakliczyn, ponadto zastępy straży z gmin; Gromnik, Ciężkowice i Tuchów, do tego przyjechały trzy zastępy zawodowej straży pożarnej z Tarnowa. Dużo! W mojej ocenie za dużo.
Za tak dużą siłą ratowniczą przemawia to, że i owszem posiadłość zabudowa jest budowlami drewnianymi, dostęp do wody powiedzmy sobie jest nijaki, ale z drugiej strony dostęp komunikacyjny bardzo skromny jak na 24 wozy gaśnicze nie licząc samochodów mediów, które na wieść o tym co się pali, zapałały być tam jak najszybciej. Moim zdaniem nagromadzenie tak dużej liczby sprzętu i strażaków było nieuzasadnione, bo droga do posesji wąska i jeszcze prowadząca przez las, miast pomagtać, utrudniała sprawne przemieszczanie się zastępów ratowniczych. Szczęście w nieszczęściu, że spalił się tylko jeden dom o wymiarach 20 na 15 metrów - dwa pozostałe uratowano. Ostatnie zastępy wyjechały z Jamnej po 10 godzinnej walce z pożarem. Okoliczności zaistnienia pożaru nie są mi jeszcze znane. Tak czy owak mam przekonanie, że o połowę mniejsza liczba strażaków poradziłaby sobie z pożarem tak samo sprawnie, a koszty akcji byłyby zdecydowanie niższe. Może się mylę, a jeśli tak proszę stosowne służby o sprostowanie. Co prawda już w trakcie akcji zdecydowano się na wycofanie niektórych zastępów i dobrze, bo okazało się że na przykład zakliczyńska straż niewiele później została wezwana do podpalonej trawy w Zdoni. Jak to mówili strażacy, jak się nic nie dzieje to się nie dzieje, a jak już się dzieje to na kilku frontach. Na szczęście zapalona trawa dogorywała i nie stanowiła już zagrożenia. Strażacy co rok apelują o zaniechanie rytuału wypalania traw i co roku na wiosnę i w jesieni wyjeżdżają do ich gaszenia. W tym roku pewnie będzie podobnie. Dobrze by się stało, gdyby kary za wypalanie traw były bardziej dotkliwe - jeśli jakiekolwiek są stosowane - bo koszty akcji gaśniczych pokrywamy my wszyscy, a nie sprawcy. Tak czy owak, na prośbę strażaków przypominam apel o zaniechanie wypalania traw - dla wspólnego bezpieczeństwa.